U celu podrozy (13.01.2015 - brak polskiej czcionki)

Siedze na materacu z kajetem w reku i ambitnym planem opisania wszystkiego co ostatnio przezylismy. Ale zamiast pisac to gapie sie na drzewa i obserwuje motyla, który przysiadl na moskitierze (cienka moskitiera chroni nas przed moskitami, ale nie odcina nas od przyrody ) .

Podróz nie byla ani latwa, ani przyjemna, ale teraz nie ma to juz znaczenia. Ostatni etap podrózy to podróz zombi. 3 dni bez snu, zdarzylo mi sie zasnac na stojaco co wywolalo smiech wspólpodróznych.  
O 9 rano wysiedlismy z ostatniego srodka transportu.
Peru przywitalo nas cieplem i tropikalnym deszczem.
Prawie nie poznalismy terenu.W ciagu roku( od ostatniego pobytu) roslinnosc tak wybujala, ze przez chwile stalam zastanawiajac sie gdzie ja jestem. Zaczarowany ogród pelen owoców, ptaków i owadów.

W bramie przywital nas przyjaciel - Bartosz Grodziñski.
Teraz dopiero poczulismy sie jak w domu. Reszta domowników czekala na sciezce do chaty.
Lula-przecudny pies i Mesjasz-medytujacy kot.

Zmeczenie gdzies zniknelo.
Do wieczora czas spedzilismy rozmawiajac, smiejac sie i podziwiajac otoczenie. Do snu utulil nas deszcz.

Kolejne dni spedzilismy na poznawaniu otoczenia. Zbieraniu owoców, które pózniej zajadalismy z apetytem (przyjelismy istna witaminowa bombe).  
Dosc czesto i intensywnie pada ( w koñcu to pora deszczowa), ale nawet wtedy mozna znalezc mase zajec.
Nadal trudno nam uwierzyc ze juz tu jestesmy.
Tyle miesiecy o tym marzylismy, planowalismy i ukladalismy sobie w glowie.
I tylko moskity uswiadamiaja nam, ze to nie sen. :))))

Jest juz wieczór, choc sloñce zaszlo po 18, zapadly istne ciemnosci. Oswietlamy sobie droge czolówkami i lampami solarnymi. Wieczory uplywaja nam na rozmowach, ogladaniu filmów i piciu Peruwiañskiego czerwonego winka.
Dookola "dudni" dzungla. Muzyka przedziwna, ogluszajaca i przejmujaca - sluchamy jej urzeczeni.

Kolejny dzieñ rozpoczynam kapiela w rzeczce. Tego mi bylo potrzeba. Chlodna, orzezwiajaca przejemnosc.Smialam sie pózniej do chlopaków, ze zmylam z siebie tone kurzu.
Jest po 9 rano, pijemy kawke i mam calkowitego lenia. Takie dni tez sa potrzebne. Termometr pokazuje 31 stopni (czujemy to :))
Jeszcze troche minie zanim nasze ciala dostosuja sie do nowego klimatu.

Póki co pot leje sie z nas wiadrami.
A z nieba padal deszcz tak potezny, ze musielismy do siebie.  Ulewa przynosi orzezwienie i chwile wytchnienia od upalu.

Dzis jedziemy do Iquitos, wiec bedzie mozliwosc wyslania wiadomosci i pójscia na ulubione lody i kawke.



Na terenie   

Sciezka nad rzeczke

Chata


Owoce z terenu - Banan,Toronga,Karambol,Papaja i Lubidzia(zapis fonetyczny)

Nasz Maestro :)

Salatka z oliwkami pomidorem i cocona




Ryz z miesem w lisciu w lisciu banana


Pyszne Peruwianskie winka


Pakowanie idzie jak po grudzie.(styczeń 2015)

Pakujemy kolejną walizę, ale nic nie ubywa ze sterty "nieodzownie potrzebnych rzeczy". Może chcemy zabrać zbyt wiele? Ograniczamy się do minimum, ale nadal wychodzi z tego ogromna ilość.
Kolejne przeorganizowanie, przekładanie i odkładanie.
Można oszaleć. Opadamy z sił.
Robimy kolejne przerwy, aby nabrać sił do dalszej pracy.

Potem ważenie i wielkie rozczarowanie, bo nadal za dużo i za ciężko.
I znów od początku.
Rozglądam się, a tu kolejna rzecz, o której zapomnieliśmy.
Nie chcę przekląć, ale ciśnie mi się na usta dużo słów...

Nie, dosyć.
Na tym koniec.
Musi już tak zostać.
Nie chcemy ostatnich dni spędzić na pakowaniu.

Spotkania rodzinne, z przyjaciółmi, wyjście do kina.
Miłe wspomnienia, które muszą nam wystarczyć na dłużej.



Refleksje ze sprzątania.(grudzień 2014)

Po co nam tyle rupieci.
Żałuję, że nie praktykuję minimalistycznego stylu życia.
Miała bym teraz mniej przeglądania, rozdawania, wyrzucania i dalszego odkładania przedmiotów, które jeszcze mogą się przydać.
Jestem jak chomik wypychający w policzkach jedzonko, tyle że ja zamiast policzków miałam szafy, pawlacze, skrytki i piwnice.

Przeszłam przyspieszoną terapię. Wstrząsową:)))
Czasem jakiś skarb wywołał płacz, ale daję radę. Jest coraz lepiej.
Początek był ekscytujący. Podeszłam do pakowania pudeł z entuzjazmem.
Trwało to jakieś pół godziny. Później było już tylko gorzej.

Entuzjazm zamienił się we frustrację. Miało to i dobre strony, bo wyrzucanie zaczęło mi iść w zawrotnym tempie.
Bez większych oporów zapełniłam prawie cały kontener.

Zrobiło mi się lżej na duszy.
Nie wiem co prawda, czy terapia będzie miała długotrwałe skutki, ale póki co jest dobrze.

Cóż na to poradzę, że lubię otaczać się przedmiotami, pamiątkami i drobiazgami, które mają dla nas znaczenie. I doskonale zbierają kurz - dodał Bartas.
Przywołują wspomnienia, dodają otuchy i stanowią część naszego życia.

Muszę tylko pamiętać, żeby nie stanowiły całego życia!





Klamka zapadła, wracamy do Peru.....
 
Poranne rytuały. (marzec 2014)

Każdy z nas ma swoje przyzwyczajenia, małe natręctwa i rytuały, dzięki którym "wchodzimy" w nowym dzień.
Przeciąganie się, szukanie chętnego, który zaparzy kawę, szukanie okularów, papierosów lub czegoś do zjedzenia.

Dla mnie dobry poranek to taki zaczęty kawą, najlepiej w ulubionym kubku.
Taka, jak lubię. Mocna, bez cukru i mleka.
Do tego papieros (niestety) i dopiero wtedy mogę planować, co dalej.

A to dalej, najlepiej definiuje Bartas głośno oznajmiając:
- Głodny jestem,  jemy coś?

Ulubiona chwila poranka Bartasa, to moment gdy zjada śniadanie.
Płatki owsiane na ciepło z owocami. Brzmi może mało wyszukanie i mało egzotycznie, ale jest przepyszne.
Banany, karambole i papaje. Istne cuda, cudeńka smaku, zapachu i doznań.

I nawet ja, daję się namówić na małą modyfikację mojego poranka.

Wersja de lux

Wersja survivalowa

Jogurtowy owoc i ukochana kawa.

Spotkanie z małpkami. (marzec 2014)

Piękny, upalny dzień. Jak co dzień :)))
Wybrałam się na spacer, tam gdzie król raczył chadzać piechotą.
Rozglądam się, czy czasem nie włażę buciorami w mrowisko lub inne domostwo. Nasłuchuję odgłosów, czasem odganiam jakiegoś natarczywego moskita.

Słyszę pobrzękiwanie owadów, śmiech domowników i świergot ptaków.
Przez chwilę myślę sobie, że prawie jak w Polsce.
Radosny świergot , słoneczko i błogie lenistwo niedzielnego poranka.
Pierwsze skojarzenie, to wróble. Tak to pewnie wróbelki.
Ale, skąd tutaj wróble.

Szukam wzrokiem, wypatruję, w końcu zadzieram wysoko głowę, a tam co?
No, wróble to raczej nie były.

Swojsko ćwierkały maleńkie małpki. Zręcznie przeskakujące z gałęzi na gałąź.
Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony. One, czy ja.
Szeroko otwarta buzia, wytrzeszczone oczęta. Przez chwilę obserwowaliśmy się bezczelnie.
Ja im, a one mi.
W końcu z mojego gardła wydobył się dźwięk.
- Małpki, małpki widzę. Pigmejka

Zapiszczałam, jak dzieciak.
Nie w książce, telewizji ani w zoo. Wolne.
Mój głos przestraszył "moje wróbelki".
Długo jeszcze stałam zauroczona ( z papierem w ręku).

Potem widywałam jeszcze "moje wróbelki", ale byłam już cichutko.
Miło jest usłyszeć "Polskie wróbelki" w Amazońskiej dżungli.


Mały rejs po Amazonce. (marzec 2014)

Lekko pochmurny i wietrzny dzień.
Woda i słodkie bułeczki upchane w plecakach. Dziś wielki dzień.
Jesteśmy gotowi na spotkanie z Amazonką.
Ładujemy się do siedmiometrowej, drewnianej łodzi i wypływamy.
Łagodnie podskakujemy na falach, wiatr plącze włosy, ciekawie rozglądamy się dookoła.
Szybki nurt rzeki niesie ładunek porwanych drzew, gałęzi i nas.
Nie odpływamy daleko od wioski, a już spotyka nas pierwsza niespodzianka.
Niespodziewanie z brązowawej wody wynurzają się delfiny.



Sporo o nich czytałam, oglądałam w programach przyrodniczych, ale spotkanie ich na żywo...
Szarosrebrne, połyskujące grzbiety wynurzyły się z wody. 
Różowe podbrzusza, łagodne usposobienie i magiczna symbolika ich istnienia. Tyle szczęścia i radości, to więcej niż mogłabym sobie wymarzyć. Aż trudno mi uwierzyć. Że jestem właśnie tutaj, że mogę dzielić i cieszyć się razem z przyjaciółmi tak niezwykłą chwilą. Płyniemy dalej wzdłuż brzegu. Do lotu podnoszą się małe, białe czaple i spłoszone naszą obecnością zimorodki.
Zaczyna padać. Nie zraża nas to zupełnie.
Za zakrętu wyłania się inna łódź, a właściwie większe czółno, które ku naszemu zaskoczeniu przewoziło inną łódź.
Rzeka to istna autostrada, po której pływają nie tylko małe łodzie, ale także szybkie łodzie motorowe oraz większe pasażerskie statki.
Przewozi się w zasadzie wszystko. Ludzi, zwierzęta, owoce na sprzedaż lub wymianę, spotkać można nawet rzeczną stację benzynową.
Życie nad rzeką jest pełne lokalnego kolorytu, zgiełku i słońca.
Wpływamy do mniejszego dopływu. Rzeka uspakaja się, słoneczko wychodzi zza chmur.
Krajobraz nie zmienia się zbytnio, słychać cykanie owadów i pojawia się więcej ptaków.



Dopływamy do małej wioski.
Niestety i tutaj dociera cywilizacja.
Wspinamy się na wieże widokową, nawiązujemy z Bartkiem bliższą znajomość z dzikimi pszczołami (Bartek obrywa w kart,  a ja w policzek). Wędrujemy wąską drogą wzdłuż, której stoją drewniane domy. Domy budowane na palach, gdzie obowiązkowo zawieszony jest hamak. Obok chat rosną bananowce, kokosy i papaje.


 










Marzy nam się popłynąć łodzią w którąś z odnóg wielkiej rzeki.
Zabawić się w "małych" odkrywców. Spotkać manaty, ariranie i złowić piranię na haczyk.
Wiem, że to wszystko jeszcze przed nami.
Wiem, także że nasze życie nad Wartą nie będzie już takie samo.
Zmieniło się wszystko, zmieniliśmy się my.